Autor: Page Editor

Witamy! W dziwnym wspaniałym świecie…

Nic tak, jakbyśmy oczekiwali

Wielu z nas nieobce są książki i filmy opowiadające o bohaterach uwięzionych w świecie, w którym nic nie dzieje się tak, jak by tego oczekiwali. Być może Alicja w Krainie Czarów i Po drugiej stronie lustra Lewisa Carrolla mogą być klasycznymi przykładami takich sytuacji w literaturze dziecięcej. Podobny schemat pojawia się jednak w wielu innych utworach. Od Procesu Franza Kafki po filmy Matrix – dystopijny zamęt zaskarbił sobie poczesne miejsce w naszej kulturze. Zjawisko to jednak nie ogranicza się już tylko do fikcji.

Fikcja?

Dla wielu ludzi zachodni świat, w którym obecnie żyjemy, ma w sobie coś głęboko dezorientującego, a często także niepokojącego. To, co dawniej uważano za oczywistą i bezsporną cnotę, stało się w ostatnich latach przedmiotem zaciętej krytyki. W niektórych przypadkach jest uważane raczej za wadę, To, co jeszcze wczoraj prawie wszyscy uznawali za niekwestionowaną ortodoksję – jak choćby to, że małżeństwo to związek jednego mężczyzny z jedną kobietą – obecnie uchodzi za herezję, której bronią jedynie niebezpieczni ekstremiści i szaleńcy. Problemy nie ograniczają do tylko świata zewnętrznego. Często najostrzej i najboleśniej przejawiają się w rodzinach.

Dziwny, tragiczny świat

Rodzice wpajający tradycyjne poglądy na rodzinę i płeć spotykają się z niezrozumieniem ze strony dzieci, które przyswoiły sobie zupełnie inne zapatrywania, wzięte z otaczającej je kultury. To, co rodzic uważa za płynącą z miłości reakcję na sytuację dziecka, zmagającego się z pociągiem do tej samej płci lub z dysforią płciową może być uznane przez nie za przejaw nienawiści i bigoterii. To samo dotyczy relacji w Kościele i w szerszych kręgach społecznych. Przepaść pokoleniowa daje dziś o sobie znać nie tylko w modzie i w muzyce, lecz także w postawach i przekonaniach dotyczących pewnych najbardziej podstawowych aspektów ludzkiej egzystencji. Wynika z tego zamęt, a czasem nawet łamie się serce gdyż do najbardziej brutalnych starć w wojnie kulturowej dochodzi podczas rodzinnych posiłków i spotkań. Witamy w tym dziwnym wspaniałym świecie. Może się on wam nie podobać.  Ale żyjecie W nim, dlatego powinniście próbować go zrozumieć.

Czy na pewno wszystko jest stałe?

Oczywiście cała ta płynność i niestabilność kulturowa jest glęboko dezorientująca, zwłaszcza dla osób ze starszego pokolenia, ale też i dla młodych, gdyż przepaść pomiędzy poglądami ich rówieśników i rodziców dziś wydawać się większa niż kiedykolwiek. Może samokrytyczni przedstawiciele starszego pokolenia mogą nawet zacząć się zastanawiać, czy poglądy, które wyznawali od dzieciństwa, są rzeczywiście słuszne i czy nie są one raczej wynikiem wychowania. Czy pokolenia zupełnie normalnych ludzi nie sądziły kiedyś, że niewolnictwo jest dopuszczalne? Przecież społeczeństwo uważało kiedyś kary śmierci nawet za stosunkowo niewielkie przestępstwa za odpowiednią i sprawiedliwą. Czy nie oznacza to, że tradycyjne poglądy na płeć, małżeństwo i płeć kulturową również mogły być głęboko niewłaściwe, a może po prostu zestarzały się i nie pasują już do naszego nowoczesnego, zglobalizowanego, technologicznego społeczeństwa? Takie pytania są uzasadnione, zważywszy na błędy przeszłości odnoszące się do ważnych kwestii moralnych. 

Punkt wyjścia z kłopotu

Podjęcie tego rodzaju dyskusji stanowi oczywiście nie lada wyzwanie. Część konfuzji bierze się stąd, że wiele obszarów naszego życia i świata wydaje się dziś płynnych. Mamy wrażenie, że coraz mniej jest stałego lądu, po którym moglibyśmy stąpać, a żeglując, nie znajdujemy stałych punktów odniesienia, umożliwiających nawigację w chaosie, który zdaje się nas otaczać. Jestem jednak przekonany, że jest coś, co pomaga nam połączyć w całość zmiany, których jesteśmy świadkami, i uczynić je jeśli nie zupełnie zrozumiałymi, to przynajmniej mniej przypadkowymi, niż skłonni bylibyśmy sądzić. Jest to pojęcie jaźni. Pojęcie to odsyła do trzech innych pojęć ważnych dla mojej narracji: do indywidualizmu ekspresyjnego, rewolucji seksualnej i do społecznego imaginarium. Zanim więc rozpoczniemy naszą właściwą opowieść, musimy zdefiniować, co dokładnie będę rozumiał przez te terminy. 

Czym jest jaźń?

Termin ,jaźń” wymaga wyjaśnienia. Najczęściej słowa tego używamy zdroworozsądkowo, odnosząc ideę bycia sobą do naszej fundamentalnej świadomości siebie jako konkretnych osób. Wiem, że ja to Carl Trueman, Anglik mieszkający w Ameryce, a nie Jeff Bezos, który jest twórcą Amazona, czy Donald Trump, który był prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ja i oni to różne osoby, różne jaźnie, ponieważ jesteśmy różnymi, samoświadomymi bytami: mamy różne ciała, umysły i różne historie życia. Używając w tej książce terminu ,jaźń”, nie odnoszę się do tego zdroworozsądkowego rozumienia, lecz raczej do głębszego pojęcia tego, czym jest ,,prawdziwe ja”, jak kształtuje ono mój pogląd na życie i na czym polega spełnienie czy szczęście tego ,,prawdziwego ja”. 

Po nitce pytań do kłębka

Być może najlepiej wyjaśnię to, posługując się seria pytań.

1. Czy np. powinienem siebie rozumieć przede wszystkim w kategoriach moich zobowiązań wobec innych i zależności od nich?

2. Czy edukacja polega na wpajaniu mi wymagań i oczekiwań szerokich kręgów kulturowych i na kształtowaniu mnie tak, bym służył szeroko pojętej wspólnocie?

4. Czy dorastanie jest procesem, w którym uczę się panowania nad uczuciami, działania zgodnie z ograniczeniami – poświęcania moich pragnień dla pragnień społeczności, która mnie otacza?

5. Czy też raczej mam pojmować siebie jako jednostkę zrodzoną do wolności, zdolną do tworzenia własnej tożsamości?

6. Czy edukacja polega na nauce wyrażania na zewnątrz tego, co czuje wewnątrz?

7. Czy dorastanie jest procesem nieprzyswajania sobie ograniczeń, lecz uczenia się, jak korzystać ze sposobności, które pozwalają mi działać? 

Jak odpowiada na te pytania współczesna jaźń?

Sądzę, że dzisiejsza normatywna jaźń – typowy sposób w jaki każdy z nas pojmuje swoją tożsamość – to jaźń, która odpowiada twierdząco na trzy ostatnie pytania.  Współczesna jaźń zakłada autorytet wewnętrznych odczuć i uważa, że autentyczność oznacza zdolność do społecznego ich wyrażania. Jaźń współczesna przyjmuje zatem, że ogół społeczeństwa uznaje i afirmuje takie właśnie zachowanie. Taką jaźń określa postawa, którą nazywa się indywidualizmem ekspresyjnym.

Czym jest indywidualizm ekspresyjny?

Termin ,,indywidualizm ekspresyjny” sformułował amerykański socjolog Robert Bellah, który definiuje go następująco:

Indywidualizm ekspresyjny utrzymuje, że każdy posiada ,,rdzeń” emocjonalny i intuicyjny, który stanowi o jego indywidualności, i poszukuje środków wyrazu.

 Również kanadyjski filozof Charles Taylor uznaje ten ekspresyjny indywidualizm za normatywne współczesne rozumienie bycia sobą na Zachodzie. Pojęcie to wiąże on zwłaszcza z tym, co określa mianem ,,kultury autentyczności”, którą opisuje tak:

[Z kulturą autentyczności mamy do czynienia tam, gdzie] każdy z nas na swój własny sposób realizuje swoje człowieczeństwo; [w kulturze tej] należy odnaleźć ów sposób i żyć nim, nie poddając się nakazowi zgodności z modelem narzuconym nam z zewnątrz, przez społeczeństwo lub poprzednie pokolenie bądź też autorytet religijny lub moralny.

 Krótko mówiąc, ze współczesną jaźnią mamy do czynienia tam, gdzie autentyczność osiąga się, podejmując działania zewnętrzne zgodnie z czyimiś wewnętrznymi odczuciami. 

,,Niech każdy żyje tak, jak zechce!”

Rozumienie to jest obecnie głęboko zakorzenione we współczesnej kulturze i tłumaczy szereg interesujących zjawisk. Na przykład rosnąca wrażliwość społeczna na krytykę czyjegoś stylu życia i wyborów życiowych odzwierciedla światopogląd, według którego każdy jest wolny i może robić ze swoim życiem, co mu się podoba; każda próba wyrażenia dezaprobaty jest zatem atakiem nie tylko na konkretne zachowania konkretnych ludzi, lecz także na prawo krytykowanych do bycia tym, czym życzą sobie być. Można wręcz powiedzieć, że samo pojęcie ,,osobistego wyboru stylu życia ” jest symptomem społeczeństwa, w którym indywidualizm ekspresyjny jest normatywnym sposobem myślenia o jaźni i jej miejscu w świecie. 

Prawdziwe oblicze problemu

Warto w tym miejscu zauważyć, iż bynajmniej nie twierdzę, że indywidualizm ekspresyjny jest czymś bezwzględnie złym. Ludzie rzeczywiście mają życie wewnętrzne. Doznajemy uczuć. Jesteśmy stworzeniami emocjonalnymi. Ci, którzy do pewnego stopnia nie uzewnętrzniają swoich emocji, często wydają nam się mniej ludzcy, zimni i obojętni. W książce tej nie chcę twierdzić że indywidualizm ekspresyjny nie ma pewnych dobrych stron, które są godne polecenia. Niepokoi mnie jednak to, że tryumf tej postawy, która stała się obowiązującą normą jaźni, doprowadził do powstania jednego z najdziwniejszych, i dla wielu najbardziej zatrważających aspektów współczesnego świata, w którym żyjemy. 

Indywidualizm ekspresyjny a LGBTQ+

Wielu z nas szczególną obawą napawają radykalne zmiany społecznych norm seksualnych, które dokonały się na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci; jeszcze większe powody do obaw daje ruch transpłciowy. Sądzę jednak, iż wspomniane tu elementy tego, co nazywamy rewolucją seksualną, są w rzeczywistości symptomami bardziej ogólnego zwrotu ku indywidualizmowi ekspresyjnemu, który dokonał się na Zachodzie. Częścią tego ogólniejszego, specyficznego dla Zachodu trendu do akcentowania wewnętrznego życia psychicznego, który kształtuje nas wszystkich, jest pierwszeństwo, jakie ruch LGBTQ+ przyznaje pragnieniu seksualnemu i wewnętrznym odczuciom związanym z osobistą tożsamością. W książce tej formułuję twierdzenie, że indywidualizm ekspresyjny jest swego rodzaju szerszym kontekstem czy horyzontem zjawisk, które powszechnie określa się mianem rewolucji seksualnej. 

Czym jest rewolucja seksualna?

Słysząc o rewolucji seksualnej, wielu z nas skłonnych jest myśleć o przemianach, jakie dokonały się w moralności seksualnej począwszy od lat 6o. XX w. Często przyjmujemy przy tym, że zmiany te wiązały się z ekspansją szeregu akceptowanych społecznie seksualnych zachowań. Taka interpretacja bez wątpienia ujmuje jakiś aspekt tego, co rozumiem przez ten termin. Na przykład żyjemy w czasach, gdy homoseksualizm nie wiąże się już ze społecznym piętnem, nie mówiąc już o sankcjach karnych grożących kiedyś homoseksualistom. Powszechnie akceptowany jest też seks pozamałżeński, wolny od wszelkich osobistych zobowiązań. Świat naszych zachowań seksualnych Po prostu nie jest już tym samym światem, w jakim żyli nasi przodkowie epoce wiktoriańskiej.

Rzeczywisty wymiar rewolucji seksualnej

Byłoby jednak błędem postrzeganie rewolucji seksualnej wyłącznie W kategoriach poluzowania moralnych restrykcji, umożliwiającego całą gamę seksualnych zachowań. Tym, co wyróżnia współczesną rewolucję seksualną, jest sposób, w jaki znormalizowała ona takie zjawiska, jak homoseksualizm i rozwiązłość, doprowadzając wręcz do ich celebracji. Rewolucji seksualnej nie stanowi fakt, że np. ludzie współcześni uprawiają seks gejowski lub oglądają filmy i zdjęcia pornograficzne, podczas gdy poprzednie pokolenia tego nie robiły. Jej specyficzny rys polega na tym, że seks gejowski i korzystanie pornografii nie wywołuje już wstydu i nie pociąga za sobą społecznego piętna, z którym wcześniej wiązały się tego rodzaju praktyki. Co więcej, są one dziś uważane za normalną część głównego nurtu kultury. Innymi słowy, rewolucja seksualna nie jest po prostu zwykłym wzmożeniem rutynowych transgresji, czynów łamiących tradycyjne zakazy i kodeksy seksualne; nie polega nawet na niewielkim poszerzeniu granic zachowań społecznie akceptowalnych, Nic podobnego – jest ona raczej całkowitym odrzuceniem samej idei takich zakazów i kodeksów. 

Jednak nie koniec na tym…

W niektórych dziedzinach, takich jak homoseksualizm i transpłciowość, rewolucja seksualna wzmogła żądanie pozytywnego odrzucenia tradycyjnej moralności seksualnej do tego stopnia, że wyznawanie tradycyjnych poglądów lub trzymanie się ich zaczęło być postrzegane jako śmieszne, a nawet jako przejaw poważnego upośledzenia umysłowego czy moralnego. By to zrozumieć, musimy zacząć postrzegać rewolucję seksualną jako szczególnie ostry przejaw indywidualizmu ekspresyjnego. Jeśli wewnętrzna tożsamość jednostki definiowana jest przez pragnienie seksualne, to musi ona działać zgodnie z tym pragnieniem by móc być autentyczną osobą.

Rozwód seksu i moralności

Oczywiście w społeczeństwie zachodnim wciąż obowiązują kodeksy odnoszące się do życia płciowego i wciąż zakazuje ono pewnych zachowań. Przykładowo pedofilia wciąż jest prawnie zabroniona w Stanach Zjednoczonych – ale granice te w coraz większym stopniu wyznacza nie tyle charakter samych aktów. Wyznacza je raczej to, czy uczestniczące w nich strony wyrażają na nie zgodę. Zauważmy raz jeszcze, czego właściwie dokonała rewolucja seksualna. Doprowadziła ona nas do punktu, w którym same akty seksualne straciły wszelkie moralne znaczenie. O etycznej kwalifikacji decyduje wyłącznie to, czy ich uczestnicy zgadzają się na nie. 

Dlaczego tak właśnie myślimy?

Istotnym punktem odniesienia rozważań zawartych w niniejszej książce jest narracja historyczna, która wiąże się z poglądami szeregu intelektualistów od Jana Jakuba Rousseau i Mary Wollstonecraft po Germaine Greer i Yuvala Levina. Jeśli jednak moja teza jest słuszna – to znaczy jeśli kluczem do zrozumienia naszej tożsamości w XXI w. jest indywidualizm ekspresyjny – to jest jedno oczywiste pytanie, jakie się tu nasuwa.

Jak doszło do tego, że tak niewiele osób słyszało dziś autorach, których poglądy omawiam? 

Jest tak dlatego, że myśliciele ci nie doprowadzili do powstania nowoczesnej jaźni ani nie wywołali rewolucji seksualnej wprost, nie ,,spowodowali” tych zjawisk tak, jak piłka, która, uderzając w okno, może spowodować stłuczenie szyby. Działało tu wiele innych czynników. Wybrałem tych autorów po części dlatego, że mieli znaczny wpływ na elity. Rousseau wywarł głęboki wpływ na współczesną teorię edukacji. Nietzsche, poprzez prace takich twórców, jak Michel Foucault, wpłynął na badania humanistyczne. Ale też wybrałem ich, ponieważ dostarczają nam szczególnie jasnych i pomocnych przykładów ludzi, którzy uprawiali świadomą refleksję nad zmianami zachodzącymi w naszym sposobie myślenia. Pozwalają nam lepiej zrozumieć konsekwencje pewnych założeń i intuicji, które mogliśmy bezrefleksyjnie przejąć od otoczenia. W żadnym wypadku jednak historia intelektualna, którą tu szkicuje, nie dostarcza pełnego przyczynowego wyjaśnienia procesu powstawania współczesnej jaźni. Jak już mówiłem, niewielu spośród nas – o ile są tacy – czytało ich dzieła.

Jeśli zatem ludzie nie czytają Rousseau  jemu podobnych, to dlaczego tak wiele ich idei kształtuje nasz sposób postrzegania świata?

Odpowiedź brzmi: dlatego, że w swych refleksjach ujmują oni ważne aspekty tego, co Charles Taylor nazwał ,,imaginarium społecznym”. Jest to osobliwy termin – to, co wyobrażone, traktuje się w nim jak rzecz. Utrwalił się jednak W literaturze i z punktu widzenia moich rozważań jest użyteczny, gdyż wyraża pewne ważne pojęcie.

Taylor definiuje imaginarium społeczne następująco:

Definicja imaginarium społecznego

Mówię o ,,imaginarium”, (I) ponieważ mówię o tym, w jaki sposób zwykli ludzie ,,wyobrażają sobie” swoje otoczenie społeczne, a wyobrażenie to zwykle nie wyraża się w kategoriach teoretycznych; jego nośnikami są obrazy, historie, legendy itd. Jest też jednak i tak, że (II) teoria pozostaje często w posiadaniu niewielkiej mniejszości, podczas gdy interesujące w imaginarium społecznym jest to, iż jest ono udziałem dużych grup ludzi, jeśli nie całego społeczeństwa. Co prowadzi nas do trzeciego rozróżnienia: (III) imaginarium społeczne to pewien wspólny sposób pojmowania świata, który umożliwia wspólne praktyki i dostarcza powszechnego poczucia zasadności działań. 

Objaśnienie definicji

Taylor wskazuje tu na fakt, że ludzie nie myślą zazwyczaj o sobie i świecie, w którym żyją, w ścisłych kategoriach, poddanych samoświadomej refleksji. Raczej wyobrażamy go sobie w pewien sposób – fizycznie, ale też i moralnie. I tak np. gdy podczas przerwy w pisaniu wstaje od biurka i idę do kuchni napić się herbaty, nie zastanawiam się nad fizyką ciał stałych i gazów. Tak się składa, że wiem na ten temat bardzo niewiele. Mimo to jednak, wychodząc z gabinetu, zmierzam do drzwi, nie próbując przejść przez ścianę. Jest to działanie intuicyjne. Podobnie jest w dziedzinie moralności, gdzie wiele moich reakcji na zdarzenia w otaczającym mnie świecie ma charakter instynktowny. Jeśli widzę, że kogoś napadnięto, spieszę mu z pomocą sam lub dzwonię po pomoc. Nie muszę rozważać arystotelesowskich albo kantowskich argumentów etycznych. Po prostu reaguje odruchowo, ponieważ intuicyjnie wiem, że zdarzyło się coś złego i powinienem zareagować w określony sposób.

Intuicja ponad intelekt

Zwracając naszą uwagę na imaginarium społeczne, Taylor chce zatem powiedzieć, że myśląc o świecie, nie odwołujemy się przede wszystkim do racjonalnych argumentów, opartych na pierwszych zasadach. Postępujemy w sposób o wiele bardziej intuicyjny. To zaś oznacza, że historia współczesnej jaźni nie jest po prostu historią wielkich idei, głoszonych przez światłych myślicieli. Jest to historia naszych intuicji i wyobrażeń o świecie, w którym żyjemy. To zaś oznacza konieczność odniesienia się do czegoś, co zdecydowanie wykracza poza książki i argumenty. 

Korzeń rewolucji seksualnej

Wróćmy do rewolucji seksualnej. Była ona czymś więcej niż tylko skutkiem działań grupy radykalnych studentów, którzy w latach 6o. XX w. odkryli prace Wilhelma Reicha. Na to, dlaczego społeczeństwo tak a nie inaczej myśli o seksie, składa się cały szereg czynników. Pigułka antykoncepcyjna umożliwiła tanie i łatwe oddzielenie seksu od prokreacji. Krótko mówiąc, sprawiła, że traktowanie seksu jako rozrywki stato się o wiele bardziej możliwe niż przedtem. (…) obraz jest jasny: złożony zespół czynników, od filozofii przez technologię po kulturę masową, ukształtował sposób, w jaki intuicyjnie myślimy o seksie. Co więcej, wpłynęły one też na nasz ogólny sposób postrzegania świata i miejsca, które nam w nim przypada. Dlatego właśnie tak pomocne okazuje się myślenie o naszej sytuacji w kategoriach imaginarium społecznego. Najprościej mówiąc, pojęcie to pomaga nam widzieć siebie takimi, jakimi jesteśmy, nie zaś jako istoty kształtowane przez bezcielesne idee. Nie tyle myślimy o świecie, co intuicyjnie się doń odnosimy.

Nasza współodpowiedzialność

Dramatyczne zmiany i płynność, której dziś jesteśmy świadkami i której doświadczamy w dzisiejszym społeczeństwie, wiążą się z powstaniem normy kulturowej, narzucającej normatywność ekspresyjnej jaźni indywidualnej. Jest tak zwłaszcza w tych jej przejawach, które uznawane są za idiomy rewolucji seksualnej. Fakt, że powody tego zjawiska są tak głęboko zakorzenione we wszystkich aspektach naszej kultury, oznacza, że wszyscy do pewnego stopnia jesteśmy współodpowiedzialni Za to, co się wokół nas dzieje. Mówiąc wprost, wszyscy mniej lub bardziej uczestniczymy W tym samym społecznym imaginarium.

Rozwiane nadzieje

Oczywiście znaczenie imaginarium społecznego zwraca naszą uwage na fakt, że jesli nasz swiat nie ma jednej prostej, pojedynczej przyczyny, to i nasze problemy nie doczekają się jednego prostego, pojedynczego rozwiązania. Nowoczesna jaźń jest owocem działania Złożonego splotu czynników kulturowych. Może to zasmucić ludzi żywiących nadzieję, że wybór jednego właściwego polityka czy mianowanie jednego właściwego sędziego Sądu Najwyższego położy kres całemu zlu tego świata. Oznacza to jednak, że możemy zacząć myśleć bardziej konstruktywnie o tym, jak zmagać się z problemami, które się w naszym życiu pojawiają.

Co dalej?

Z taką właśnie nadzieją pisałem tę książkę. Nie proponuję w niej łatwych odpowiedzi, lecz mam nadzieję, że dostarczy ona ram pojęciowych, dzięki którym czytelnik będzie mógł lepiej zrozumieć kształtujące nas wszystkich nowoczesne zachodnie imaginarium społeczne – albo przynajmniej lepiej je sobie uświadomić. Nie lamentuje ani nie polemizuję. Obie te postawy są oczywiście zasadne, ale mój cel jest bardziej opisowy; chce wyjaśniać, nie oceniać. By zareagować na nasze czasy, musimy je najpierw zrozumieć. Oto zadanie, które przed sobą stawiam. To powiedziawszy, rozpocznijmy opowieść o nowoczesnej jaźni…

Carl Trueman – Dziwny wspaniały świat.

Więcej tutaj!

23 Maja

Chcę widzieć

Zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną! I wielu nakazywało mu milczeć. Lecz on tym głośniej wołał: Synu Dawida, zmiłuj się nade mną! Wtedy Jezus zatrzymał się i kazał go zawołać

(Mk 10:47-49)

Niewidoczny…

Niewidomy człowiek wiedział, że wokół gromadzi się tłum, ponieważ zbliża się Pascha. Panowała atmosfera wielkiego wyczekiwania. Większość ludzi w tłumie nie miała czasu na zatrzymanie się – a już na pewno nie przy jednym z wszechobecnych żebraków kręcących się u bram miasta. Każdy dobrze wiedział, że przesiadują oni na obrzeżach Jerycha. Wiele osób z tłumu prawdopodobnie widziało tego ślepca, Bartymeusza, tak często, że już go nawet nie zauważali.

…i odrzucony

Tłum był mocno zafrapowany Jezusem, że Bartymeusz prawdopodobnie tylko mu przeszkadzał. Reakcja ludzi na jego wołanie o miłosierdzie, mianowicie zgromienie go i próba uciszenia, sugeruje, że według nich ten żyjący na marginesie społeczeństwa człowiek nie mógł wnieść żadnego użytecznego wkładu w to, co robił Jezus. Starając się go uciszyć, stali się jednak przeszkodą w misji Jezusa, która rzekomo była też ich misją, i przeszkodą dla sprawy, na której, jak twierdzili, im zależało.

Słowa łaski

Ten niewidomy żebrak interesował się jednak Jezusem, więc nadal wołał do Niego. Relacja św. Marka pokazuje doskonałe współczucie Chrystusa za pomocą prostego zdania: ,,Jezus zatrzymał się” – to są słowa łaski. Czy możecie sobie wyobrazić, jak zareagował tłum, gdy Jezus powiedział do ludzi, którzy upominali tego człowieka: „Zawołajcie go”? To z pewnością wprawiło ich w zasłużone zakłopotanie!

A co z nami?


Być może są w twoim życiu ludzie, za których trudno jest ci się modlić. Może są tacy, których po prostu chcesz zganić lub zignorować. Może nie chcesz radzić sobie z niedogodnościami. Zaproszenie kogoś po prostu do Kościoła, spędzenie z nim czasu, spożycie posiłku i angażowanie się w jego życie może wydawać się uciążliwe. Powstaje zamieszanie, a ty musisz poświęcić swój czas i włożyć w to wysiłek. Wolisz, aby tacy ludzie usłyszeli Ewangelię od kogoś innego. Tak łatwo jest wpaść w ten sposób myślenia, tak naprawdę tego nie zauważając. Kiedy w taki sposób czynimy, stajemy się jak wspomniany tłum: barierą dla ludzi, którzy spotykają swojego Zbawiciela. Jezus mówi do nas: Nie karćcie ich. Wezwijcie ich. Właśnie po to przychodzę.

Ważne ostrzeżenie

Niech Bóg nam wybaczy, kiedy my, podobnie jak tłum, oburzamy się, kiedy osoby potrzebujące miłosierdzia Bożego przeszkadzają nam w realizacji planów. Jedynie Chrystus dokonuje dzieła otwierania ślepych oczu, ale powierzył nam odpowiedzialność i przywilej głoszenia tych słów: ,,Bądź dobrej myśli… on cię woła”.  

Fragment pochodzi ze zbioru rozważań „Prawda dla życia”

Odbiorcy chrztu 

Zrozumiawszy naturę chrztu, chcemy rzecz jasna wiedzieć, powinien ów sakrament otrzymywać. Czy ma być on wyłącznie udziałem dojrzałych osób, które osobiście wyznały Chrystusa? Jest to częsta odpowiedź; spora część Kościołów biblijnie wierzących tak właśnie twierdzi.

Może się też wydawać, że pogląd ten znajduje poparcie w Biblii. Napotykamy wszak w Nowym Testamencie wiele osób, które najpierw przyjmują wiarę, a potem zostają ochrzczone. Jednak nowotestamentalny chrzest nie jest wyłącznie udziałem już wierzących. Przyjmują go takie cale rodziny i domostwa. Nie powinno nas to dziwić; Bóg zawsze postępował ze swoim ludem w ten sposób. Poniższe sześć argumentów przemawia za tym, że chrzest ma być udziałem wierzących oraz ich dzieci: 

Korzenie w Starym Testamencie

1. W Starym Testamencie Bóg zawarł przez obrzezanie przymierze z Abrahamem i jego dziećmi. Abraham wierzył, zanim przyjął obrzezanie (Rz 4:9-11), ale jego dzieci były obrzezane, zanim uwierzyły (Rdz 17:10-13).  

2. Obietnice składane przez Boga w starym przymierzu dotyczyły zarówno wierzących, jak ich dzieci. ,,Co do mnie zaś, to moje przymierze z nim, jest takie, mówi Pan: Mój duch, który spoczywa na tobie, i moje słowo, które włożyłem w twoje usta, nie zejdą z ust twojego potomstwa ani z ust twoich wnuków mówi Pan odtąd aż na wieki” (Iz 59:21).

Jak się okazuje, w nowym przymierzu znajdujemy podobne formuły: ,,Upamiętajcie się i niechaj się każdy z was da ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego. Obietnica ta bowiem odnosi się dc was i do dzieci waszych oraz do wszystkich, którzy są z dala, ilu ich Pan, Bóg nasz, powoła” (Dz 2:38-39). Drugi z cytowanych fragmentów nie tylko wykazuje ciągłość, a wręcz rozszerza jego zasięg o pogan (,,wszystkich, którzy są z dala”). Oczywiście prawdą jest, że w Nowym Testamencie wiara na ogół poprzedzała chrzest. W końcu miał on zazwyczaj miejsce w warunkach misyjnych, których celem było włączenie pogan do wspólnoty przymierza. Zasada wciąż jednak pozostaje w mocy: obietnice przymierza należą do wiernych oraz ich dzieci. 

Rola dzieci w Przymierzu

3. Biblia przedstawia dzieci jako członków wspólnoty przymierza. Małe dzieci były obecne na zgromadzeniach przymierza (Pwt 29:10-13; 2 Krn 20:13; J1 2:16). Jezus traktował dzieci (nawet niemowlęta) jako członków swojego ludu (Łk 18:15-16), Św. Paweł zaś twierdził, że dzieci mające tylko jednego wierzącego rodzica są poświęcone dla Boga (1 Kor 7:14). Co więcej, w swoich listach do Efezjan i Kolosan apostoł zwraca się do dzieci jak do członków Kościoła na równi z ich rodzicami. Nie oznacza to, że wszystkie są automatycznie zbawione; należą jednak do ludu Bożego, więc winny otrzymać znak i pieczęć przynależności.  

4. W świetle powyższego nie powinno nas dziwić, że cale rodziny były chrzczone (Dz 10:47-48; 16:14-15, 30-33; 18:8: 1 Kor 1:16). Co było podstawą tych chrztów? Odpowiedź brzmi: wiara głowy rodziny. Jak wiara Abrahama przywiodła cały jego dom do obrzezania, tak wiara tych konwertytów doprowadziła do chrztu ich domowników. Prawdą jest, że teksty te nie wymieniają z osobna dzieci, ale nie w tym rzecz. Wielu z ochrzczonych w ten sposób domowników było z całą pewnością zdolnych do samodzielnej wiary. Jest to jednak rzecz wtórna wobec zauważonej kontynuacji starotestamentalnej formuły przymierza. Sam fakt, że mowa jest o domownikach, przemawia za ciągłością, nie za jej brakiem.  

5. Nowe przymierze jest bardziej inkluzywne niż stare. W nowym przymierzu niewierzący małżonkowie są uświęcani przez wierzących (1 Kor 7:14). Kobiety są chrzczone tak samo jak mężczyźni (Ga 3:27-28). Skoro tak, to niedorzecznością jest wykluczać tych, którzy już w starym przymierzu otrzymywali znak przynależności, a byli to wierzący wraz z ich dziećmi.  

6. Odmowa obrzezania swoich dzieci stanowiła złamanie przymierza. W Starym Testamencie oznaczało to śmierć takich rodziców (Rdz 17:13-14), Mojżesz sam prawie zginął, gdyż nie obrzezał swojego syna (Wj 4:24-26). Była to wprawdzie wyjątkowa kara, ale ilustruje nam powagę należytego udzielania sakramentu jego pełnoprawnym odbiorcom. 

Treść artykułu pochodzi z książki Prezbitopia.

Tajemnice Bożej Opatrzności – Psalm 136

Rządy Boże realizują się za sprawą przymierzy. Przymierza są ważnymi ogniwami i środkiem wypełniania historii zbawczej. Bóg podejmuje w historii zbawczej określone działania, żeby raz na zawsze wypełnić przymierza. Stanowią one Jego „opatrzność”.

Definicja słownikowa opatrzności mówi, że jest to,,zasada rządząca światem naturalnym”. Inaczej też „wola lub łaska Boża, rządząca wszystkimi rzeczami w świecie”. Po hebrajsku opatrzność nosi nazwę л (ra’â), co znaczy ,,upatrzyć z góry” (Rdz 22:8). Po grecku brzmi лрóvoa (pronoia), co stanowi połączenie słów лрó (pro, „przed”) i voέw (noeo, „myśleć”). Słowo to oznacza dosłownie „przewidywanie”, ale stopniowo zaczęło oznaczać także „opatrzność”.

Opatrzność jest to ciągłe wypełnianie przez Boga władzy nad wszystkimi rzeczami w celu osiągnięcia ich wyznaczonego końca dopełnienia wszystkich rzeczy zgodnie z Bożym planem. Innymi słowy, opatrzność jest konkretną aktywnością Boga, podejmowaną przez Niego, aby osiągnąć cel odkupienia. Oznacza ona czynne i suwerenne interweniowanie Boga we wszystko, co dzieje się na tym świecie, do momentu wypełnienia się Jego planu zbawienia grzeszników.

Ps 136 zaczyna się od opisu stworzenia wszechświata porównywalnego do tego z Księgi Rodzaju, po czym przypomina o wybawieniu ludu wybranego, dokonującym się przez wydarzenia wyjścia z Egiptu i podboju Kanaanu pod wodzą Jozuego. Psalm wspomina nawet o działaniu łaski Bożej w ocaleniu jednostki z poniżenia. Ponadto psalmista wstawia refren dziękczynny: „Bo Jego łaskawość trwa na wieki” we wszystkich dwudziestu sześciu wersetach psalmu. Szczególne znaczenie ma przy tym fakt, iż psalmista wychwala łaskę Bożą w podziale na trzy sekcje tematyczne, dotyczące wszechświata (Ps 136:1-9), historii (Ps 136:10-22) i życia indywidualnego człowieka (Ps 136:23-26).

Wieczna łaskawość Boga rządząca całym wszechświatem

Autor Ps 136 doświadczył Bożej łaskawości wypełniającej wszechświat. Łaskawość mówi o miłości i miłosierdziu Boga dla grzesznika. Słowo to wskazuje na pełne dobroci i serdeczności serce” kogoś posiadającego wyższy status wobec kogoś innego, kto ma status niższy (Rdz 19:19; Rz 11:22). Ps 136 mówi o Bogu w słowach: „Bóg nad bogami” (w. 2), „Pan nad panami” (w. 3), „On sam dokonuje wielkich cudów” (w. 4),,,On mądrze stworzył niebiosa” (w. 5), ,,On Opatrzność i wieczna łaskawość Boga umocnił ziemię nad wodami” (w. 6), „On stworzył […] słońce, aby dniem władało” oraz „księżyc i gwiazdy, by władały nocą” (w. 7, 8, 9). Również dzisiaj słońce, księżyc i gwiazdy wędrują po orbitach w doskonałym ustawieniu zgodnie z wolą Bożą. Doskonała harmonia całego stworzonego porządku jest wyrazem odwiecznej mądrości, mocy i łaskawości Boga wobec rodzaju ludzkiego.

Cały wszechświat i wszystko, co w nim jest, zostało w ciągu sześciu dni stworzone przez Boga z niczego (ex nihilo) Słowem Jego potęgi. Spoglądając przez wiarę na porządek stworzony, musimy sobie uświadomić, że stworzenie utraciło swoją prawdę, dobroć i piękno z powodu występku i Upadku ludzkości (Rdz 3:17; Rz 8:22). W nieskończonej różnorodności istniejącej w naturze musimy umieć dostrzec, że całe stworzenie jest nieodwołalnym ,,znakiem łaskawości” Boga wobec ludzkości (Rz 1:20; Ps 19:1-4). Pełna łaskawości wola Boga, który miłuje wszystkich ludzi, uwidacznia się wyraźnie w całym porządku stworzonym (Rz 1:20). Musimy umieć dostrzec w stworzeniu istnienie Boga, Jego chwałę, moc, miłość, mądrość, prawdę i odkupienie ludzkości; podobnie jak w przypadku stworzenia, dziękczynienie i uwielbienie nie mogą opuścić naszych warg nawet na moment (Ef 5:19; Kol 3:16). „Wysławiajcie Pana, bo jest dobry, bo Jego łaska trwa na wieki” (Ps 136:1).

Wieczna łaskawość Boga władająca historią ludzkości

Wszechświat jest niepojęcie ogromny. W istocie rzeczy połączenie każdego przypadku zamanifestowania się w nim Bożej łaskawości z pojedynczym człowiekiem może być zbyt trudne. Za to Jego łaskawość ujawniająca się w ludzkiej historii zdolna jest obudzić tym obfitsze dziękczynienie. Psalm 136:10-22 wspomina, że Bóg »poraził pierworodnych w Egipcie” (w. 10), wyprowadził stamtąd Izraela […] mocną ręką i podniesionym ramieniem” (w. 11-12),,,swój lud przeprowadził przez pustynię” (w. 16), pobił wielkich królów” (w. 17),,, uśmiercił potężnych królów”, mianowicie,,Sychona, króla Amorytów” i „Oga, króla Baszanu” (w. 18, 19, 20),,,dał ich ziemię na własność” (w. 21),

,,na własność Izraelowi, swojemu słudze” (w. 22). Jest to opis historyczny, który odnosi się nie tylko do Izraelitów. Wskazuje on na wspaniałe i litościwe dzieło Boga, które było

przewidziane przed wiekami, aby zesłać Potomstwo niewiasty (Rdz 3:15) dla odkupienia całej ludzkości żyjącej pod brzemieniem grzechu. Historia świata nie biegnie bezsensownie wszystko jedno jakim torem. Nawet teraz posuwa się ona z mocą ku swemu wyznaczonemu celowi, napędzana żarliwą miłością Boga i płomiennym pragnieniem dopełnienia zbawienia Jego wybranych (2 Krl 19:31; Iz 9:6; 37:32). „Wysławiajcie Pana, bo jest dobry, bo Jego łaska trwa na wieki”.

Wieczna łaskawość Boga rządząca życiem jednostek

Wielki Bóg, który rządzi całym wszechświatem i historią, włada także życiem każdego człowieka. Jak wyrazić słowami wszystkie łaski, które otrzymaliśmy jako indywidualne osoby w ciągu całego życia odpowiednio do Bożej opatrzności? W Ps 136 psalmista zachęca nas do dziękczynienia Bogu, który pamiętał o nas, gdy byliśmy poniżeni” (w. 23), ,,wybawił nas od naszych wrogów” (w. 24) i ,,daje pokarm każdemu stworzeniu” (w. 25). Przynajmniej podtrzymujemy ciało, spożywając pokarm, więc nie możemy mówić, iż wieczna łaskawość Boga nie ma znaczenia. My, którzy przyszliśmy na ten świat z łona matki, wiedziemy życie całkowicie odziani, w wygodzie i zdrowiu.

Czy może się to dziać w jakimkolwiek inny sposób niż dzięki Bożemu miłosierdziu i łasce? Nawet gdybyśmy zapomnieli o błogosławieństwach cielesnych, jakimi możemy się cieszyć, to fakt, iż otrzymaliśmy błogosławieństwo odkupienia przez Jezusa Chrystusa, jest wystarczającym powodem, żeby wielbić naszego Boga przez całą wieczność. Prorok Habakuk uświadomił to sobie dzięki wierze. Wyznał: „A ja mimo to będę się radował w Panu, będę się weselić w Bogu, moim zbawcy” (Ha 3:18). ,,Wysławiajcie Pana, bo jest dobry, bo Jego łaska trwa na wieki”. Nasz Bóg jest Bogiem całego wszechświata; jest większy od wszystkich (J 10:29).

Gdy myślimy o funkcjonowaniu ogromnego wszechświata, o biegu historii ludzkości i przebiegu życia każdego z nas, co możemy wyznać? Człowiek jest bezsilną istotą, która nie jest w stanie niczego stworzyć, władać tym ani sterować. Czy nie negujemy mimo to istnienia wielkiego i najwyższego Boga i nie ignorujemy Jego opatrzności? Pokój nawet na moment nie może zagościć w złym, gdyż jest on pyszny i pozbawiony wdzięczności (Iz 48:22; 57:21). Jego życie jest pełne narzekania, niezadowolenia, bezowocnego trudu i bólu. Prawdziwy święty musi rozpoznawać odwiecznie niezmienną opatrzność i łaskawość Boga, która napełnia wszechświat, historię i nasze życie. A to pociągnie nas do nieustannego dziękczynienia naszemu Panu i uwielbiania Go.

Czytaj więcej:

Treść artykułu została wzięta z książki Przenikliwa i tajemnicza opatrzność Boża

Co ze stworzeniem wskutek przypadku? – R.C. Sproul

W epoce oświecenia niektórzy francuscy sceptycy twierdzili, że hipoteza Boga nie jest już konieczna, bo wiemy, że świat powstał spontanicznie”. To spontaniczne powstanie świata było poglądem bardzo popularnym we wczesnym okresie rewolucji naukowej, zanim dokonano postępów w zakresie naukowej metody eksperymentu i obserwacji. Niespodziewane pojawienie się pleśni lub kijanek w kałuży tłumaczono spontanicznym powstaniem. Oznaczać to miało, że coś powstaje z niczego; mamy tu więc do czynienia z innym wyrażeniem przekonania o samostworzeniu. Ostrożniejsi naukowcy, korzystający z metody eksperymentu, obalili te teorie. Badania za pomocą mikroskopu ujawniły, że zaistnienie bakterii i kijanek ma swoje przyczyny. W skrócie: pogląd o spontanicznym powstaniu podupadł i był odrzucany przez naukowców.

Samopowstanie?

Współczesne koncepcje samostworzenia wyrażane są w sposób bardziej wysublimowany. Dziś ludzie mówią o powstaniu wszechświata, korzystając z kategorii ruchu kwantowego, kombinacji przestrzeni, czasu i przypadku. W popularnym ujęciu oznacza to ,,przypadkowe powstanie”. Choć wykorzystuje się nowy język, koncepcje te wyrażają przekonanie o samostworzeniu.

Dlaczego takie przekonanie jest błędne? Co musiałoby się stać, by coś powstało samo? Co oczywiste, by coś mogło się stworzyć, musiałoby najpierw istnieć. By dać początek swemu istnieniu, musiałoby istnieć… zanim zaczęło istnieć. Czy to nie przyprawia o ból głowy?

By coś mogło stworzyć się samo, to musiałoby w tym samym czasie i w ramach tej relacji zarówno istnieć, jak i nie istnieć. To z kolei przeczyłoby podstawowemu prawu nauki: zasadzie niesprzeczności. Twierdzić, że coś równocześnie istnieje i nie istnieje, oznacza zaprezentowanie zdania pozbawionego sensu. Koncept samostworzenia jest ekstremalnie irracjonalny.

Przypadek?

Co jednak ze stworzeniem wskutek przypadku? By zrozumieć problemy związane z tą koncepcją, musimy wiedzieć, czym jest przypadek. Słownik Webstera definiuje przypadek jako „coś, co dzieje się wskutek działania nieznanych lub niedostrzeżonych sił”. Przypadek opisuje relację matematyczną istniejącą między czynnikami. By dać przykład, zastanówmy się nad kwestią rzutu monetą. Mówimy, że szanse są pół na pół (i tak jest, o ile na przykład orzeł albo reszka nie są cięższe oraz moneta nie zatrzyma się na krawędzi). Załóżmy, że rzuciliśmy monetą i jest orzeł. Czy sprawił to przypadek? Oczywiście, że nie. Prawdopodobieństwo mówi nam o możliwościach dostrzeganych w świetle zmiennych. Zazwyczaj nie kontrolujemy tych aspektów, które wchodzą w grę w trakcie rzutu monetą. Kiedy ktoś rzuca monetą, to zazwyczaj nie wiemy, czy leżała w dłoni orłem czy reszką ku górze; nie wiemy też, w jaki sposób była trzymana, jakie ciśnienie panowało w trakcie rzutu, ile było obrotów monety. Gdybyśmy mieli pewność dotyczącą tych czynników, to obstawilibyśmy wynik w stosunku 2 do 1.

Prawdobodobieństwo

Jaki jest cel tej analogii? Po prostu, prawdopodobieństwo nie ma mocy sprawczej. Nie posiada jej, bo realnie nie istnieje. To matematyczna abstrakcja, a jako taka nie jest w stanie niczego zdziałać. Mówienie, że świat powstał wskutek przypadku, jest stwierdzeniem, że powstał z niczego albo że stworzył się sam. Można to nazywać spontanicznym przypadkiem, ale „to, co zowiem różą, pod inną nazwą równie by pachniało”.

Niektórzy uczeni wykorzystywali określenie „powstanie wskutek przypadku” na sposób bardziej ścisły. To znaczy, kierowali się definicją ze słownika Webstera, stwierdzając, że „nie wiemy, jak powstał wszechświat. Jest prawdopodobne, że tak albo inaczej. Po nie wiemy”. Nie twierdzili przez to, że przyczyną sprawczą prostu był przypadek. Jakie są szanse na to, że wszechświat powstał mocą przypadku? Żadne!

Jeśli powstanie wskutek przypadku oznacza samopowstanie, co jest sprzeczne z logiką, to czy oznacza to, że świat nie mógł tak powstać? Czy rzeczywistość musi być logiczna? Czy teoria kwantowa i tzw. zasada nieoznaczoności Heisenberga nie wskazują na to, że tak właśnie było? Stajemy tu wobec problemu językowego związanego z subtelnym, choć poważnym nadużyciem słów.

Jako że w określonych warunkach eksperymentalnych ruch cząstek atomowych zdaje się nieprzewidywalny lub losowy, został on określony jako niezdeterminowany. Co to oznacza? Niezdeterminowany to „nieokreślony, niewyraźny lub nieprecyzyjny, niejasny”. Nie oznacza to braku określenia, tylko to, że nie wiemy, dlaczego cząstki zachowują się tak, jak się zachowują. Nie oznacza to też, że ruch tych cząstek spowodowany jest przez nic lub przez przypadek. Stwierdzenie, że ruch ten wywołany został przez nic, byłoby naukowym nonsensem, stwierdzeniem irracjonalnym.

Odrzucenie pojęcia Boga na korzyść samostworzenia jest intelektualnym samobójstwem. To może być koncepcja posiadająca pewną popularność, ale nie wytrzymuje podstawowej krytyki. Jeśli więc nie sposób powołać się na samostworzenie jako wyjaśnienie istnienia, musimy przyznać, że istnieje coś wiecznego.

Treść artykułu została wzięta z książki Powody by wierzyć?

Książki na pustynię…

Środa Popielcowa, 5 marca 2025 roku, rozpoczęła okres Wielkiego Postu. W niektórych tradycjach protestanckich ten czas nazywany bywa okresem Pasyjnym. Jest to czas, w którym Kościół szczególnie koncentruje się na przygotowaniu serc na Święta Wielkanocne. Jest to okres, w którym na nowo przeżywamy trzy dni męki Chrystusa. 

Nie powinno nas dziwić, że czas, w którym dokonało się odkupienie ludzkości, jest wspominany z tak wielką dokładnością, przejęciem i czcią. 

Jako wydawnictwo postawiliśmy sobie za cel wspieranie wzrostu głębokiej pobożności, opartej na solidnej doktrynie prawdy Ewangelii. Pragniemy, aby nasi czytelnicy w czasie Wielkiego Postu nie ograniczali się jedynie do przestrzegania postanowień czy zewnętrznych form religijnych. Zazwyczaj formy takie nie prowadzą do prawdziwej przemiany. Naszym celem jest, aby ten czas skłonił pobożnych chrześcijan do głębokiego zastanowienia się nad prawdą o naszym grzechu. Do ciągłego nawracania się do Boga oraz docenienia wielkiego daru pojednania, jaki otrzymaliśmy w Jezusie Chrystusie. Tylko wtedy możemy doświadczyć prawdziwej przemiany życia przez Jego krzyż i wreszcie, przez zmartwychwstanie. 

W tym kontekście, na pustynię Wielkiego Postu, odsyłamy naszych czytelników do następujących pozycji. Pomogą one przygotować ich serca na nadchodzącą pamiątkę Triduum Paschalnego. 

Ludu mój, ludu… 

W czasie Wielkiego Postu wiele osób podejmuje różnego rodzaju wyrzeczenia i postanowienia. Może to być ograniczenie czasu spędzanego w internecie, zwiększenie czasu przeznaczanego na modlitwę, rozważania czy inne praktyki duchowe. Zdecydowanie nie chcemy umniejszać wartości takich postanowień, jednak często brakuje im właściwego fundamentu. 

Aby jakiekolwiek postanowienie – czy to dotyczące walki z grzechem, czy mające na celu umocnienie naszej wiary – mogło skutecznie ożywić i podtrzymać nasze życie duchowe, musi być zakorzenione w krzyżu Jezusa. Dzieło Chrystusa jest jak lustro. Możemy w nim zobaczyć siebie samych – nasze słabości, grzechy i braki, które oddzielały nas od Boga. To, jak i za co umarł Chrystus, pozwala nam zrozumieć, jak żyć życiem, które dla nas kupił. Nie zrozumiemy prawdziwego chrześcijańskiego życia, dopóki nie pojmiemy głębi krzyża. 

Wnioskując, zanim podejmiemy jakiekolwiek postanowienie czy wyrzeczenie, warto najpierw postanowić, by skupić swoje myśli i serce na rozważaniu krzyża. Niech każda duchowa dyscyplina będzie budowana na jego fundamencie. 

I tu z pomocą przychodzi znakomita pozycja Johna Pipera, Dlaczego Jezus umarł?

W tej książce autor dokonuje czegoś, czego potrzebuje każdy chrześcijański czytelnik. Podejmuje ona temat w sposób głęboki i precyzyjny, ale zarazem zwięzły. Książka, licząca zaledwie 156 stron, składa się z 50 krótkich rozdziałów. W każdym z nich autor rozważa znaczenie kluczowych fragmentów Pisma mówiących o wartości i znaczeniu śmierci Jezusa na krzyżu. Zawiera rozważania na temat miłości, przebaczenia grzechów, usprawiedliwienia, usunięcia potępienia, zniesienia prawa ceremonialnego, pojednania z Bogiem, zniszczenia wrogości między ludźmi i wielu innych niezwykle głębokich i precyzyjnych myśli, które raz na zawsze zmieniają naszą perspektywę! 

Prostujcie wasze ścieżki 

Jan wołał, aby przygotować naród Izraela na nadejście Mesjasza. Prostowanie ścieżek jednak nie jest czymś, co powinniśmy czynić tylko w trakcie okresów i świąt, które sami wyznaczamy, by przypomnieć sobie o pewnych sprawach. Nasze ścieżki prostować powinniśmy nieustannie, przygotowując nasze serca na powrót Chrystusa. Czas Wielkiego Postu powinien być dla nas szczególnym przypomnieniem o tej konieczności. Łatwo gubimy ją w natłoku codziennego wyścigu i rozproszeń współczesnego świata. 

Ścieżka, która prowadzi nas na spotkanie z Chrystusem, zasiadającym po prawicy Ojca, jest wąska. Jak łatwo zapominamy o tym, jak wielu chrześcijan na całym świecie ginie, zapominając o tej przestrodze! 

Wstrząsająca książka Paula Washera liczy zaledwie 52 strony. Jest przerobionym na książkę tekstem jednego z jego najsłynniejszych kazań, skierowanych do młodych ludzi. Adresatami tej książki są przede wszystkim chrześcijanie, którzy „romansują” ze światem, pragnąc jednocześnie być członkami Kościoła. Jednak to nie znaczy, że lektura ta jest przeznaczona tylko dla tych, którzy nieświadomie kroczą „na śliskich miejscach” (Ps 73). To, co można z niej wyciągnąć, to nie tylko przestroga. 

Nawet ugruntowani i szczerzy chrześcijanie, czytając tę książkę, mogą zostać poruszeni surową pasją wspaniałego kaznodziei. Zostać mogą zachęceni do trwania na wąskiej ścieżce wiary. A wreszcie zbudować ufność w opiekę Ojca nad nimi i na nowo poczuć goryczkę radości, która zmieszana jest z trudami nawróconego życia. 

Dolina Widzenia 

Jeśli mówimy o wielkopostnych praktykach duchowych. Oczywiście, nie twierdzimy, że istnieje tylko jeden moment w roku, w którym powinniśmy poświęcać się modlitwie i medytacji. Jednak skoro mamy czas, który w wyjątkowy sposób przypomina nam o tej konieczności, serdecznie zachęcamy do głębokiej refleksji i modlitwy. 

W tradycji protestanckiej to właśnie purytanie byli grupą najbardziej znaną z duchowej głębi. Ze ścisłej dyscypliny oraz niezwykłej gorliwości w życiu wiary. Ich wpływ nie tylko ukształtował teologię reformowaną, ale także przyczynił się do rozwoju szeroko pojętego ruchu ewangelicznego. Dlatego warto sięgnąć po klasyczny zbiór purytańskich modlitw i rozważań – Dolina Widzenia

To niezwykłe dzieło, oprawione w elegancką okładkę, zawiera bogactwo głębokich modlitw na każdą porę, każdy temat i każdy stan serca. Znajdziesz tu modlitwy podzielone na działy, takie jak: Ojciec, Syn i Duch Święty, Odkupienie i pojednanie, Potrzeby i akty oddania, Święte pragnienia i dążenia, Przystęp do Boga, Dary Łaski, Służba Boża i posługa duchowna, Pożegnanie oraz Modlitwy na kolejne dni tygodnia

To książka, która może towarzyszyć Ci przez całe życie. Może inspirować cię do głębszej pobożności, konfrontując płytkość naszej duchowości i prowadząc do większej bliskości z Bogiem. 

Zwieńczenie: Wezwanie do Radości 

Na zakończenie naszego zestawienia mamy propozycję, która może wydawać się nietypowa. Po książkach skłaniających do głębokiej refleksji nad krzyżem, nad trudami życia chrześcijańskiego i zachęcających do duchowej dyscypliny, chcemy zwrócić się ku… radości! 

Wbrew temu, co wielu może sądzić, istotą i celem chrześcijaństwa nie jest nieustanne smucenie się, rozpamiętywanie swojej grzeszności i niedoskonałości. Wszystko, co Jezus uczynił na krzyżu – a co stanowi centrum Wielkiego Postu i Świąt Wielkanocnych – dokonało się po to, byśmy, choć niegodni i słabi, mogli zostać przyprowadzeni do Boga Ojca jako wolne, radosne dzieci Boże. 

Jeśli skupimy się wyłącznie na krzyżu, na wąskiej ścieżce i religijnej dyscyplinie, dostrzeżemy w sobie jedynie własną słabość i ułomność. Cóż więc może być bardziej budujące niż poznanie losów wielkich przywódców Kościoła? Lecz nie jako mitycznych bohaterów, lecz jako ludzi słabych i grzesznych, których Bóg użył dla swojej chwały pomimo ich niedoskonałości!

Zachęcamy więc do sięgnięcia po książkę Johna Pipera Suwerenna Radość. W ten sposób zakończysz ten czas lekturą przypominającą, że najwyższym celem Boga w zbawieniu jest dzielenie się radością samego siebie z wierzącymi. A to właśnie niezależnie od ich słabości i pomimo ich ułomności! 

Na zakończenie… 

Każdy święty może być bohaterem wiary. Największym bohaterem jest zaś ten, kto wie, jak bardzo zależny jest od Boga. Jest nim ten kto niczego nie czyni sam, poza uniżeniem się i wyznawaniem Mu swojej potrzeby. 

Mamy nadzieję, że książki, które dla Was przygotowaliśmy, pomogą Wam odkryć nowe zakątki tej ścieżki, którą Bóg wyznaczył dla swoich wybranych. Drogi, która prowadzi do raju wraz z innymi odkupionymi przez Chrystusa duszami. Życzymy Wam owocnego czasu pasyjnego. Życzymy głębokiego poznania ukrzyżowanego Chrystusa i mocy, która jest w Nim – a która doskonali się w naszej słabości. 

Na dziś wystarczy 

5 LUTEGO 

Dawaj nam każdego dnia naszego powszedniego chleba

(Łk 11:3)

Bóg który zaopatrywał swój lud

Śledząc dzieje ludzkości, możemy powiedzieć, że chleb jest symbolem codziennego pożywienia. Inne produkty spożywcze niewątpliwie urozmaicają nasze życie, ale myśląc o chlebie, większość z nas ma w głowie zaspokojenie jednej z najbardziej podstawowych potrzeb życiowych.  

Takie myślenie jest zgodne z wyjątkowym zaopatrzeniem od Boga dla Jego ludu. W Starym Testamencie doświadczenie wędrówki Izraelitów po pustyni wymagało od nich całkowitej zależności od Boga w zaspokajaniu ich codziennych potrzeb. Jednym z najbardziej namacalnych sposobów, w jaki się tego nauczyli, było dostarczanie przez Boga manny z nieba. 

Bóg wyraźnie powiedział swojemu ludowi, że codziennie będzie dostarczać mannę w ilości, która starczy tylko na jeden dzień. Nie wolno im było zostawiać nic na rano (Wj 16:19). Jego celem było dostarczanie jednodniowej porcji chleba, aby nauczyć swój lud ufności w Jego zaopatrzenie. Niestety, niektórzy z Izraelitów wątpili, że zrobi to, co obiecał i nie byli Mu posłuszni. Dlatego schowali trochę manny na następny dzień (bowiem wątpienie w Boże obietnice zawsze prowadzi do nieposłuszeństwa wobec Bożych nakazów). Kiedy obudzili się rano, znaleźli śmierdzącą, jedzoną przez robaki masę resztek manny (w. 20). Bóg uczył ich, aby polegali na Nim w kwestii zaopatrzenia. Mieli się tego uczyć przez długi czas. 

Bóg który zaopatruje swój lud

Gdy weźmiemy pod uwagę ten starotestamentalny przykład i przy pomnimy sobie słowa: “Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”, zdamy sobie sprawę, że w tym wersie Modlitwy Pańskiej Jezus podkreśla ponadczasową prawdę: w każdej epoce Bóg uczy swój lud polegać nie tylko na dobrach, które wyzwalają w nas pragnienie posiadania ich coraz więcej, co na ich Dawcy, który zaspokaja każdą potrzebę. 

Bóg pragnie, abyśmy się obudzili i odkryli na nowo, że codziennie nas wspiera. To dlatego polecił Izraelitom, aby zachowali niewielką ilość manny dla potomnych, mówiąc: „Napełnij nim omer na dla waszych przyszłych pokoleń, aby widziały ten chleb, którym was karmiłem na pustyni” (Wj 16:32). Postępując zgodnie z tą instrukcją, jedno pokolenie mogło mówić kolejnemu o rzeczywistości i cudowności Jego ciągłego, powszedniego zaopatrzenia.

Ojciec, którego poznajesz przez Jezusa, troszczy się o twoje osobiste, praktyczne i materialne potrzeby. Być może dziś rano, po obudzeniu, dręczył cię niepokój z powodu bieżących problemów lub nadchodzących wydarzeń w twoim życiu. Pamiętaj, że Bóg się o ciebie troszczy i możesz się do Niego zwrócić, darząc Go zaufaniem i prosząc Go, aby dał ci wszystko, czego dziś potrzebujesz. Możesz mieć pewność, że On da ci dokładnie to, co jest ci potrzebne dziś, a potem jutro, i tak dalej. Możesz wszystkie troski przerzucić na Niego, ponieważ On troszczy się o ciebie i zaspokaja twoje potrzeby (1 P 5:7). 

Fragment pochodzi ze zbioru rozważań „Prawda dla życia”

Suwerenna radość i słabi święci

Celem opatrzności w dziejach jest cześć oddawana Bogu przez Jego lud. Niezliczone opowieści o łasce i prawdzie muszą być wspominane ku uszlachetnieniu wiary oraz podtrzymaniu nadziei i prowadzenia przez miłość. „Wszystko bowiem, co przedtem napisano, ku naszej nauce napisano, abyśmy przez cierpliwość i pociechę z Pism mieli nadzieję” (Rz 15:4). Ci, którzy pielęgnują swoją nadzieję przez rozważania historii łaski, będą przeżywać swoje życie na chwałę Bożą. To jest właśnie głównym tematem tej książki. Jest to książka o trzech sławnych, ułomnych ojcach Kościoła chrześcijańskiego. Przede wszystkim jest to książka o łasce, nie tylko ze względu na Bożą wierność, triumfującą nad ułomnością człowieka, lecz także dlatego, że to właśnie łaska stanowiła o życiu i dokonaniach tych ludzi. Święty Augustyn (364–430), Marcin Luter (1483–1546) oraz Jan Kalwin (1509–1564) dzielili doświadczenie rzeczywistości wszechmocnej Bożej łaski. 

Odkrycie przez św. Augustyna „suwerennej radości”  

R.C. Sproul twierdzi, że dzisiejszy Kościół w dużej mierze znajduje się w pelagiańskiej niewoli. Być może receptą na wyleczenie się z niej jest dla Kościoła, a zwłaszcza dla miłośników Bożej suwerenności, odzyskanie zdrowej dawki augustiańskiej doktryny „suwerennej radości”. Chrześcijańska myśl i kaznodziejstwo w naszych czasach (włączając w to myśl reformowaną i kaznodziejstwo reformowane) w przeważającej mierze nie docierają do źródła tego, w jaki sposób łaska faktycznie triumfuje – mianowicie poprzez radość – i dlatego to chrześcijaństwo jest tylko w połowie augustiańskie, w połowie biblijne i w połowie piękne. Takie jest rozumienie łaski przez św. Augustyna.  Łaska daje nam suwerenną radość czerpaną z Boga, która zwycięża radość czerpaną z grzechu. Innymi słowy, Bóg działa tak głęboko w ludzkim sercu, aby przekształcić źródła radości, tak abyśmy kochali Boga bardziej niż seks czy cokolwiek innego.

W umyśle św. Augustyna miłość do Boga nigdy nie sprowadza się do uczynków posłuszeństwa czy aktów siły woli. Nigdy nie popełnia błędu, cytując Ewangelię wg św. Jana 14:15 („Jeśli mnie miłujecie, przykazań moich przestrzegać będziecie”; BW) i twierdząc, że miłość jest tym samym, co przestrzeganie przykazań Chrystusa, podczas gdy tekst mówi, że przestrzeganie przykazań Chrystusa wynika z miłości do Niego. Jeśli mnie miłujecie, to będziecie mi posłuszni. (…) Następstwa doświadczenia św. Augustyna i jego teologii suwerennej radości są niezwykle istotne nie tylko dla kaznodziejstwa, lecz także dla ewangelizacji. To, co przydarzyło się św. Augustynowi, może przydarzyć się innym, ponieważ każde ludzkie serce jest takie samo. (…) Jeśli prawdą jest, jak mówi R.C. Sproul, że dzisiaj „nie uwolniliśmy się od pelagiańskiej niewoli Kościoła” – niewoli, z którą św. Augustyn walczył przez tak wiele lat w imię suwerennej radości – to powinniśmy modlić się, głosić, pisać, nauczać i pracować ze wszystkich sił. 

Luter i jego studium. 

Cierpienie było wplecione w życie Lutra. (…) Na zewnątrz wydawał się dla wielu kimś niezniszczalnym. Ci jednak, którzy byli bliżej niego, widzieli jego tentatio (…) To były te próby, o których mówił, że uczyniły go teologiem. Doświadczenia te towarzyszyły mu w dużej części podczas jego pracy egzegetycznej i podczas tworzenia greckiego leksykonu. Powinno to nas skłonić, abyśmy dwa razy zastanowili się, zanim zaczniemy narzekać na towarzyszące naszej służbie próby. Jakże często kusi mnie myśl, że presja, konflikty i frustracje są zwyczajnie przeszkodą w studiowaniu i rozumieniu. Luter (jak i Ps 119:71) uczą nas patrzeć na to wszystko w inny sposób. Ta dodająca ci stresu wizyta, która przerwała twoje studium, może być właśnie tą soczewką, dzięki której tekst otworzy się przed tobą jak nigdy dotąd. Tentatio – pokuszenie, cierń w ciele – jest niezamierzonym diabelskim wkładem w nasze stawanie się dobrymi teologami. Zwycięstwo w tych próbach nie zależy od nas.

Jesteśmy całkowicie zależni od wolnej Bożej łaski wzmacniającej nas i odnawiającej naszą wiarę. Luter wyznał, że w jego poczuciu opuszczenia i udręki wiara przekraczała jego siły. Dlatego musimy wołać tylko do Boga. (…) Luter i św. Augustyn byli zgodni w tej centralnej dla reformacji kwestii. Sercem teologii Lutra była całkowita zależność od wolnej i wszechmocnej łaski Boga uwalniającej bezsilną wolę człowieka z jej niewoli. Sercem teologii Lutra była całkowita zależność od wolnej i wszechmocnej Bożej łaski, ratującej bezsilnego człowieka z więzów jego własnej woli.

Służba ukształtowana przez boski majestat Słowa 

Kalwin wiedział, czego chce. Chciał mieć radość w zakresie literackiej wolności i promować reformowaną wiarę jako literat. Sądził, że nadaje się do tego, że jest do tego stworzony. Jednakże Bóg miał wobec niego inne plany, podobnie jak to było w przypadku św. Augustyna czy Lutra, a także w przypadku wielu z nas, którzyśmy nie planowali tego, co się w naszym życiu wydarzyło. (…) Zamierzał udać się do Strasburga i tam tworzyć swoje dzieła w spokoju. Po jakimś czasie napisał do przyjaciela: „Doświadczenie mnie nauczyło, że nie jesteśmy w stanie zobaczyć daleko tego, co jest przed nami. Kiedy obiecałem sobie łatwe i niczym niezmącone życie, to czego najmniej się spodziewałem, miałem pod ręką”.

Wojna pomiędzy Karolem V a Franciszkiem I spowodowała ruchy wojsk i zablokowanie drogi do Strasburga, w związku z czym Kalwin musiał jechać objazdem przez Genewę. Myśląc retrospektywnie, ktoś mógłby zastanawiać się nad cudem opatrzności Bożej, która ustawiła wojska tak, aby postawić swoich pastorów tam, gdzie trzeba.

Jan Kalwin w Genewie

Dowiedziawszy się, że Kalwin przebywa tej nocy w Genewie, Wilhelm Farel, gorliwy przywódca reformacji w tym mieście, zrobił wszystko, by go znaleźć. Spotkanie to zmieniło bieg historii i dotyczy to nie tylko Genewy, lecz także świata. (…) Kierunek jego życia został nieodwołanie zmieniony. Nie tylko pod względem geograficznym, lecz także przez powołanie. Już nigdy więcej Kalwin nie będzie mógł mówić o „spokoju swoich studiów”. Od teraz każda strona z czterdziestu ośmiu tomów dzieł, traktatów, kazań i komentarzy, jakie napisał, zostanie wykuta na kowadle pastorskiej odpowiedzialności. Będąc w Genewie, podjął się odpowiedzialności najpierw jako wykładowca Pisma Świętego. Potem w ciągu czterech miesięcy został pastorem Kościoła pod wezwaniem św. Piotra – jednej z trzech parafii w dziesięciotysięcznym mieście.

(…) Był on, jak nazywa go Wolfgang Musculus, „ciągle napiętym łukiem”. Z jednej strony próbował dbać o swoje zdrowie, z drugiej sobie szkodził. Colladon mówi, że „nie dbał on specjalnie o swoje zdrowie przez wiele lat, zadowalając się jednym posiłkiem na dzień i nigdy nie podjadając pomiędzy dwoma”. Powodem, dla którego tak czynił, było przekonanie, że słaby żołądek i pojawiające się bóle migrenowe mogą zostać kontrolowane, do czego doszedł na drodze eksperymentalnej, dzięki stałej wstrzemięźliwości. Z drugiej strony nie dbał o zdrowie, pracując dniem i nocą bez przerwy. Jego determinację można wyczytać z listu wysłanego do Falais’go w 1546 roku: „Poza kazaniami i wykładami w minionym miesiącu zrobiłem niewiele – z tego powodu czuję się zawstydzony i bezużyteczny”. Chodzi tu tylko o dwadzieścia kazań i dwanaście wykładów w tym miesiącu!

Majestat Boga wyniesiony na kazalnicę

Co się stało, że Jan Kalwin tak wielce spoczywał pod majestatem Boga? I jak to wpłynęło na jego służbę i życie? Odpowiedzieliśmy na pierwsze pytanie, stwierdzając, że Kalwin doświadczył nadnaturalnego, wewnętrznego świadectwa ze strony Ducha, który przez Pismo zaświadczył o majestacie Boga. Dlatego też wszystko, co było związane z jego myśleniem, pisaniem i służbą, miało swój cel, a było nim ukazanie majestatu i chwały Boga. (…) Wszystko było wyjaśnianiem, wykładem Pisma. Brało się to z oglądania majestatu Boga w Piśmie. Pismo stanowiło centrum, bo bez wątpienia było Słowem Boga, a tym, co je uwiarygodniało, był majestat i chwała Boga.

Kaznodziejstwo Kalwina było takie samo od początku aż do końca: wytrwale przechodził przez każdą księgę biblijną. Nie odszedł od tego rodzaju podejścia do głoszenia przez prawie dwadzieścia pięć lat swojej służby w Kościele św. Piotra w Genewie – z wyjątkiem kilku świąt i specjalnych okazji. „W niedzielę zawsze brał się za Nowy Testament, robiąc czasem wyjątek dla kilku psalmów w niedzielne popołudnia. W tygodniu […] zawsze był Stary Testament”.

(…) Oto dlaczego kaznodziejstwo pozostaje czynnością centralną w życiu zboru nawet pięćset lat po pojawieniu się prasy drukarskiej, potem radia, telewizji, kaset, CD i komputerów. Słowo Boże wciąż mówi o majestacie Boga i jego chwale. To główna rzecz, gdy chodzi o służbę. I chociaż chwała i majestat Boga mogą dać się rozpoznać w cichym i szeptanym głosie wypowiadanym przy łóżku umierającej świętej osoby, to i tak jest w tym coś, co domaga się pełnego radości wyjaśnienia. To dlatego kaznodziejstwo nigdy nie umrze. Radykalna i przenikająca wszystko koncentracja na Bogu zawsze będzie wzbudzać w wierzących głód słuchania. Jeśli Bóg jest „JESTEM, KTÓRY JESTEM” – wielkim, absolutnym, suwerennym, tajemniczym i pełnym majestatu i chwały Bogiem, jakiego Kalwin dostrzegł w Piśmie. 

Suwerenna radość a Augustyn

Niewielu dostrzegało lub odwzorowywało to tak, jak czynił to św. Augustyn. Zadanie świętości to zadanie spełnienia w Bogu, a spełnienie w Bogu jest Bożym darem suwerennej radości. Jest ona suwerenna, ponieważ w swojej pełni triumfuje nad wszystkimi przeciwnikami, walczącymi o nasze serce. Długi czas trwania przez św. Augustyna w niewoli grzechu służy tylko temu, aby moc jego wyzwolenia była jeszcze bardziej przekonująca. Była to niewola „błahych rozrywek”, która mogła zostać wypędzona tylko przez wyższą – suwerenną – przyjemność. Nikt z większą siłą niż św. Augustyn nie nauczał, że serce jest uczynione dla Boga i że nic innego nie wyprze grzesznych zalotników jak tylko szczęście poznania naszego prawdziwego Oblubieńca. „Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”.

Wielu wraz ze św. Augustynem sądziło, że „szczęśliwy jest ten, kto posiadł Pana”. Ale nie tak wielu sądziło, że to szczęście jest suwerenną radością, która uświęca duszę przez zazdrość niszczącą bożki. To jest to, czego musimy się nauczyć. Walka o świętość – walka o nasze uświęcenie – jest bitwą toczoną na płaszczyźnie tego, co kochamy, o co się troszczymy, co cenimy i z czego czerpiemy rozkosz.  

Suwerenna radość a Luter

Moc spełnienia w suwerennej radości nie wyłania się ze ślepej duszy. „Lecz my wszyscy, którzy z odsłoniętą twarzą patrzymy na chwałę Pana, jakby w zwierciadle, zostajemy przemienieni w ten sam obraz, z chwały w chwałę” (2 Kor 3:18). Ale gdzie możemy wpatrywać się w tę chwałę Pana? Nowy Testament odpowiada na to pytanie: „[…] światłość chwalebnej ewangelii Chrystusa, który jest obrazem Boga […], aby zajaśniało w nas poznanie chwały Bożej w obliczu Jezusa Chrystusa” (2 Kor 4:4, 6). Zwróćmy uwagę na słowa „ewangelii” oraz „poznanie”. Wpatrujemy się w chwałę Chrystusa w „ewangelii”. Wpatrujemy się w chwałę Boga poprzez „poznanie”. Chwała Pana, w którą wpatrywanie się jest prawdziwą „suwerenną radością”, widzialna jest w Ewangelii, poznaniu, przesłaniu, w Słowie. Och, jak Luter wybijał tę prawdę z nieubłaganą siłą przeciwko marzycielom, z ich dodatkowymi objawieniami, oraz przeciwko katolikom… 

Suwerenna radość a Kalwin

Gdy Jan Kalwin ujrzał majestat Boga w Jego Słowie, został ujęty do niewoli, aby je głosić. Dla Kalwina głoszenie prawdy było wiernym, regularnym wykładaniem Słowa Bożego w pasji ku chwale Chrystusa. Było to nie tylko wykładanie, lecz także wywyższenie. Wyciągnięcie na pierwszy plan objawionych w spisanym Słowie majestatu Bożego i chwały Chrystusa dało początek głoszeniu,którego istotą był jego wykład. To właśnie nazywam głoszeniem. Wielkie oddanie Kalwina, jako jednegoz największych teologów, jacy kiedykolwiek żyli, głoszeniu Słowa przez całe życie jest dla nas wszystkich – ludzi świeckich i kaznodziejów – wezwaniem do radowania się z głoszenia Słowa. Niech więc Kościoły rozbrzmiewają takim ekspozycyjnym głoszeniem! Niech wierni pokochają słuchanie tego wspaniałego, nasyconego przez Boga dźwięku.

Artykuł został przygotowany przy wykorzystaniu treści książki ,,Suwerenna Radość” [Już wkrótce dostępna w sklepie!].

Gratka dla miłośników reformacji!

Październik to miesiąc, który kojarzy się nie tylko z jesienną aurą, ale także z ważnymi wydarzeniami w historii Kościoła – to czas, w którym obchodzimy Miesiąc Reformacji.  Po ponad 500 latach od ogłoszenia 95 tez Lutra, Miesiąc Reformacji jest okazją do refleksji nad dziedzictwem religijnym, kulturowym i społecznym, które wpłynęło na kształt współczesnej Europy. W tym czasie warto sięgnąć po kilka pozycji związanych z tym tematem.  

Cień Lutra, słońce luteranizmu…

Zapewne każdy z was doskonale zna Marcina Lutra, więc nie ma potrzeby przywoływać tu jego życiorysu na starcie; wrócimy do niego za moment. Inaczej sprawy się mają z Filipem Melanchtonem! Choć dla wielu nie jest tak znany jak Luter, to jednak wciąż odegrał on kluczową rolę w historii reformacji i można śmiało pokusić się o stwierdzenie, że jest on jednym z jej ojców i architektów. Bliski współpracownik i przyjaciel powszechnie znanego autora 95 tez, filolog, humanista i teolog, autor Augsburskiego Wyznania Wiary (1530), które stało się fundamentalnym dokumentem wyznaniowym luteranizmu. Ponadto, Melanchton był również znany ze swojego otwartego podejścia w samym sercu burzy religijnych sporów. W przeciwieństwie do Lutra, który często używał ostrzejszego języka wobec przeciwników, Melanchton starał się budować mosty między różnymi frakcjami religijnymi. Uważał, że istnieje możliwość pokojowego zreformowania Kościoła katolickiego i dążył do jedności chrześcijan, przez co bywał (i wciąż bywa) tak krytykowany jak i doceniany.  

Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o tej jakże znaczącej postaci w świecie protestantyzmu zachęcamy do lektury książki „Poznaj Melanchtona”. Nie jest to opasłe akademickie tomiszcze, a raczej krótkie opracowanie jego życia dla laików – pozycja idealna, aby u podstaw zapoznać się z enigmą reformacji. Sam Luter mówił o nim: „Opinia i autorytet tego jednego człowieka znaczą dla mnie więcej niż wiele tysięcy marnych Ecków. Choć sam jestem magistrem sztuk wyzwolonych, filozofii i teologii, przystrojonym niemal wszystkimi tytułami Ecka, nie wahałbym się poddać swego autorytetu Melanchtonowi, gdyby się ze mną nie zgadzał”, dlatego też niech będzie to ostateczna zachęta aby spędzić z tą postacią nieco jesiennego czasu z książką!

Pierwszy patriarcha reformacji

W Miesiącu Reformacji nie można jednak pominąć samego Lutra, do którego zgodnie z obietnicą na moment wracamy! Wydawać by się mogło, że każdy z nas wie już o nim bardzo dużo, jeśli nie wszystko. Czy aby na pewno? Spuścizna tego wielkiego reformatora jest naprawdę ogromna i zróżnicowana. Książka „Dziedzictwo Lutra” jest świetną próbą podsumowania jego życia, myśli oraz dzieła. Lektura pod redakcją R.C Sproula i S.J. Nicholasa to zbiór artykułów utrzymanych w popularnonaukowym tonie, które są fantastyczną propozycją dla tych którym nie wystarczy wikipedia, a jednocześnie nie chcą zagłębiać się w akademickie biografie.

Konkurs!

Obie zaprezentowane pozycje są znakomitą propozycją dla wszystkich spragnionych solidnej, acz przystępnej dawki wiedzy o ojcach ruchu reformacyjnego. Dlatego też przygotowaliśmy konkurs, w którym obie pozycje są do wygrania! Po więcej informacji kliknij o tutaj!

„Dlaczego chrześcijanie mają taką obsesję na punkcie krwi?”.

Takie pytanie zadał mi znajomy, który nie jest chrześcijaninem. Z początku nie byłem pewien, o czym on mówi. Ale gdy się nad tym zastanowiłem, zrozumiałem, że chrześcijanie naprawdę dużo mówią o krwi. Pomyślmy chociażby o tekstach z hymnów kościelnych: „Co oczyszcza z grzechów mnie? Twoja krew, Baranku Boży”, „O głowo, coś zraniona, zhańbiona, zlana krwią”, „Twoja krew oczyszcza mnie”, (czy najbardziej chyba znaczący) „Wolność mam w Jezusa krwi”. Czasami myślę, że za mało czasu poświęcamy na rozmyślanie o roli krwi w naszym zbawieniu. Przecież czyjeś życie musiało zostać odebrane zamiast naszego. To znaczy, że nasz grzech to poważna sprawa – poważniejsza niż myślimy – i wymaga porażającej ceny. W następnej części Hbr 9, gdy nasz autor kontynuuje swoje porównanie Starego i Nowego Przymierza, mamy możliwość zatrzymać się i pomyśleć. Pokazuje nam zarówno powagę grzechu, jak i głębię Bożej miłości. Pokazuje, dlaczego ofiara Chrystusa była konieczna i czego dokonała.  

Wieczne dziedzictwo  

„[Jezus] jest pośrednikiem Nowego Testamentu, ażeby […] ci, którzy zostali powołani, otrzymali obietnicę wiecznego dzie- dzictwa” (w. 15). Autor używa tutaj określenia „dziedzictwo” bardzo celowo, ponieważ zamierza dokonać analogii związanej testamentem. W naszym tłumaczeniu tego nie widać, ale „wola” i „testament” to w grece to samo słowo. Dlatego nasz autor mówi „gdzie bowiem jest testament” (w. 16). 

 Jezus ma dla ciebie wspaniałe dziedzictwo, ale nie możesz go otrzymać, dopóki On – osoba, która stworzyła testament – nie odejdzie. „Testament przecież nabiera mocy po śmierci” (w. 17). Śmierć jest ścieżką do dziedzictwa. My otrzymujemy obietnicę wiecznego dziedzictwa” przez śmierć poniesioną” (w. 15).  

U swoich podstaw dziedzictwo zdobyte przez Jezusa zawiera przebaczenie grzechów. „Występki popełnione za pierwszego testamentu” nigdy nie mogłyby być oczyszczone ofiarami ze zwierząt, a jedynie śmiercią Jezusa.  

Bez wątpienia to „dziedzictwo” zakłada inne korzyści poza tymi, które wypływają naturalnie z przebaczenia nam. To wiąże się z naszym przyszłym zmartwychwstaniem – powstaniem z martwych i otrzymaniem nowego, zmartwychwstałego ciała. I w tym ciele będziemy cieszyć się nowym niebem i nową ziemią. Jednak najważniejszą częścią dziedzictwa jest sam Jezus. On jest wielką nagrodą. Tym, na co najbardziej czekamy, jest wieczne przebywanie z Jezusem.  

Potrzeba krwi  

Oczywiście śmierć Jezusa nie była pierwszą, w czasie której prze- lano krew. Jak przypomina nam nasz autor: „Dlatego i pierwszy testament nie był zapoczątkowany bez krwi” (w. 18). Innymi słowy, zawsze tak było: Bóg zawsze był święty; grzech był poważną sprawą; ktoś zawsze musiał za zawsze niego zapłacić.  

W czasach Mojżesza, gdy ludzie po raz pierwszy zgodzili się na przymierze, Mojżesz pokropił ich krwią (w. 19-20; zob. Wj 24:7-8). Woda, szkarłatna wełna i gałęzie hizopu (w. 19) również były częścią rytuałów oczyszczenia (Lb 19:1-6).  

Jednak to krew jest najważniejszym symbolem. „I prawie wszystko jest oczyszczane krwią zgodnie z prawem” (w. 22). Krwią spryskiwano ołtarz, wnętrze świątyni, a nawet wnętrze Miejsca Najświętszego, w którym znajdowała się Arka Przymierza (w. 21; np. Kpł 4:4-7; 16:14-16).  

Często nie zdajemy sobie sprawy, jak koszmarnie musiało to wyglądać: krew na podłodze, krew na ołtarzu, krew na dłoniach i szatach kapłana, krew na ludziach. Wysyłało to jednak jasną teologiczną wiadomość: skutek grzechu jest bardzo poważny.  

W Hbr 9:20 autor cytuje Wj 24:8, słowa użyte przez Mojżesza, by zainaugurować Stare Przymierze: „To jest krew przymierza”. Prawie te same słowa były użyte przez Jezusa, gdy dawał On początek Nowemu Przymierzu podczas Wieczerzy Pańskiej: „To bowiem jest moja krew nowego testamentu” (Mt 26:28).  

Gdy wspominamy krzyż, uczestnicząc w Wieczerzy Pańskiej, powinniśmy słyszeć to samo przesłanie, które słyszeli starotestamentalni Izraelici, gdy szli składać ofiary w świątyni. Aby uczestniczyć w przymierzu z Bogiem – żeby zostać oczyszczonym, otrzymać przebaczenie i przystęp do Niego – potrzebujesz krwi.  

Jednak w Nowym Przymierzu jest pewna różnica… 

Przelana krew jest krwią Jezusa, jedyną krwią, która może zmyć grzech. Jezus dokonał istotnej zmiany w słowach Mojżesza: „moja krew”. On kochał cię tak bardzo, że dał za ciebie samego siebie. Ta bezwzględna potrzeba krwi Chrystusa jest podsumowana w Hbr 9:22: „bez przelania krwi nie ma przebaczenia grzechów”. Za tym wersetem kryją się dwie fundamentalne zasady teologii. 

 Pierwsza jest taka, że nasz grzech jest poważniejszą sprawą niż myślimy. Jest kosmiczną rebelią przeciwko prawemu Królowi wszechświata, która zasługuje na karę śmierci. Tak było od początku. W ogrodzie Eden Bóg powiedział Adamowi i Ewie, że jeśli zjedzą owoc z drzewa poznania dobra i zła, na pewno umrą (Rdz 2:17). Śmierć jest i zawsze była karą za grzech.  

Druga zasada jest taka, że Bóg jest świętszy, niż zdajemy sobie z tego sprawę. Często wyobrażamy sobie Boga jako większą wersję nas samych i dlatego to Jego uważamy za problem. Dlaczego po prostu nie zacznie tolerować naszego grzechu? Ale rzeczywistość jest taka: Bóg jest czystą, świętą sprawiedliwością. Bóg jest tak święty, że nie może mieć kontaktu z grzechem; i tak troszczy się o sprawiedliwość, że zwyczajnie nie może zapomnieć o grzechu. 

Nie ma ani jednego grzechu popełnionego na tym świecie, któremu Bóg pozwoliłby ujść bez kary. Bóg albo karze ten grzech w nas, albo w naszym reprezentancie, Chrystusie. Grzech jest potężnym problemem, który wymaga potężnego rozwiązania. Dlatego właśnie Chrystus musiał przyjść. 

Konkluzja

Gdy umniejszamy powagę grzechu lub świętość Boga po to, żeby ludzie poczuli się lepiej, ostatecznie umniejszamy to, co Chrystus dla nas zrobił. Gdyby grzech nie był niczym wielkim lub Bóg nie był święty, wówczas Jezus nie musiałby umrzeć za nas na krzyżu, a Ewangelia nie byłaby już wspaniałą Dobrą Nowiną. Dlatego właśnie Stare Przymierze wiązało się z taką ilością krwi. Dzięki temu ludzie mieli świadomość, jak poważnym problemem jest grzech. 

Artykuł pochodzi z treści książki List do hebrajczyków